większej irytacji. Potem zaniosła lampę napowrót do drugiego pokoju, wróciła do ciemnego salonu i ukląkłszy przed jednym z foteli, niedaleko schowku kompozytora, zaczęła gorzko płakać.
Fakt taki zdolen był w innych warunkach wzruszyć kompozytora do głębi; w tym wypadku jednak neutralizował tylko w drobnej części jego kłopotliwą sytuację i niecierpliwość, choć wywoływał w nim coś jakby litosne zaciekawienie. Wzbierało w nim ono coraz bardziej, gdy słuchał cichego płaczu dziewczyny. Pomyślał sobie, że gdyby mógł być pewnym, iż ta panienka ma duszę podobną do dziewczyny z I. części „Dziadów“, mógłby się teraz nad nią pochylić i poprostu ująć w ramiona, narzucić się na pocieszyciela, którego może ona w tej chwili myślami przywołuje. Atoli wstrzymała go — oprócz naturalnej bezpośredniej trwogi — także myśl, że może to list od jakiegoś „niego“, np. narzeczonego, a w takim razie on odegrałby w tej sprawie tylko rolę śmiesznego intruza. Bądź co bądź, mógłby teraz oto pochylić się nad nią i naprzykład tylko pogłaskać po włosach, powiedzieć: „nie płacz“, a gdy ona się zdziwi, wytłumaczyć jej wszystko, powiedzieć całą prawdę, tembardziej że mógł liczyć na pobłażliwość u osoby, będącej w takiem usposobieniu. Mógłby nawet, gdyby jej pierwsze słowa były po temu, zabawić się w „tajemnicze zjawisko“, ale musiał to prędko uczynić, póki ktoś trzeci nie wejdzie... Wahał się.
I rzeczywiście, ktoś otwarł znowu drzwi w drugim pokoju i jakiś głos kobiecy zawołał:
— Rysiu!
Rysia milczała.
— Rysiu! czyś nie widziała mego kluczyka od szufladki w saloniku?
Strona:Karol Irzykowski - Z pod ciemnej gwiazdy.djvu/37
Ta strona została uwierzytelniona.