Strona:Karol Irzykowski - Z pod ciemnej gwiazdy.djvu/38

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie widziałam.
— Kłamiesz! Wzięłaś mi go!
Rysia zerwała się, wyjęła kluczyk z szuflady i krokiem energicznym poszła do drugiego pokoju.
— Skradłaś mi go! — krzyknął ów głos kobiecy.
Kompozytor wstał i zdaleka patrzył na tę scenę. Kobieta, która tak szkaradnie posądzała Rysię, była damą starszą od niej, może matką, ciotką lub macochą.
— Tak jest, skradłam go! — rzekła Rysia, rzucając kluczyk na stół — a mama mi jego ukradła!
— Co? co? tak mówisz do matki? masz za to! — krzyknęła starsza dama i uderzyła Rysię w twarz. Rysia cofnęła się, cała w ogniu, a potem zachwiała się i usunęła na krzesło, jakby bliska zemdlenia. Jej matka, czy też macocha — kompozytor różnie się potem domyślał — przestraszona tym widokiem, cofnęła się i wyszła, trzasnąwszy drzwiami. W tej chwili mimowolny świadek tej sceny ujrzał, że w pokoju sąsiednim są jeszcze inne drzwi tapetowane w ścianie, trochę uchylone, przez które szło się — być może do kuchni. Te drzwi przeznaczył w duchu na drogę szybkiej ucieczki, czekał tylko jeszcze, co Rysia ze sobą zrobi. Rysia siedziała podparta na stole, po jej twarzy ciekły łzy. Zaciskała dłońmi skronie i mówiła po cichu:
— Ach! Ach!...
Potem zawzięcie tłumiła łkanie, oparła głowę na lewej tylko dłoni i patrzyła przed siebie.
Wówczas stojącemu już blisko progu kompozytorowi strzeliła do głowy myśl dzika. Nie wypadało mu przejść koło tej bolesnej postaci szybko i ukradkiem, jakby po złodziejsku, lecz należało dostroić się jakoś do sytuacji. Litość jego nad Rysią, wysnute z jej powodu przedtem romantyczne fantazje, oraz jego własna niezwykła sytuacja