nadawał jego rękom i nogom pozycję bardziej pokorną i przysuwał go do stołu, na którym paliła się lampa. Odczytywał mu swoje utwory i cieszył się jego milczącem uznaniem, urządzał mu wykłady, rozwijał przed nim swoje teorje. Od czasu do czasu domyślał się trafnych, a głębokich zarzutów swego sobowtóra i zafrasowawszy się niemi, usiłował je odpierać. W ten sposób omawiał z lalą różne sprawy polityczne, społeczne i literackie i nieraz był zdziwiony i przerażony nowością i demonicznością punktów widzenia, które z wnętrza Mojskiego nr. 2 wysnuwał.
Nie odrazu jednak żywy Mojski poznał się na właściwej wartości swego towarzysza. Z początku wydawał mu się on czemś zupełnie obcem, i dopiero po częstem porównywaniu go ze swoim obrazem odbitym w lustrze, przyszedł do przekonania, że to on sam. Nadto nędzny materjalizm życia codziennego podsuwał mu wciąż pospolite złudzenie, że ma do czynienia tylko z manekinem, zrobionym z białego kauczuku, wypełnionego wewnątrz trocinami, a kupionym za 500 fr. bez kosztów transportu, cła i opakowania. Dopiero kilkakrotna obecność przy operacjach i sekcjach przekonała go, że jeżeli to cudackie zwierzę z mięsa, krwi i kości, zaszyte w skórę ludzką, ma być substratem ducha, to równie dobrze może nim być — albo nie być — jakakolwiek inna materja. I wtedy nie ulegało wątpliwości, że nieruchomy, obojętny, lekceważący wszystko Mojski nr. 2 lepiej reprezentuje upragniony ideał prawdziwego Mojskiego, niż urzędowa jego objektywacja, szamocząca się w przestrzeni i czasie, a skazana na śmierć nieodwołalnie.
Dlatego Mojski nabrał wielkiego uszanowania dla swego sobowtóra, nazywał go przyjacielem i bratem. Wyspowiadał się przed nim z całego życia, zwierzał mu
Strona:Karol Irzykowski - Z pod ciemnej gwiazdy.djvu/43
Ta strona została uwierzytelniona.