się przed okiem władz. Przemówił coś pocichu i przenikliwie do inżyniera, a ten, widocznie draśnięty do głębi, odskoczył i głośno odparł:
— Nieprawda! Nieprawda! Uratujemy ziemię! Przeniesiemy ją tam! Zeskamotujemy wasz „koniec świata“! Bierzemy go z sobą!
Na te słowa jeden z przyszłych Adamów i jedna Ewa przybiegli, wzięli staruszka pod ramiona i wprowadzili do swego grona.
Zamknęły się drzwi. Wszystko było gotowe. Zbliżyła się chwila astronomiczna. Wpadły w ruch wirowy koła aparatu, nagięła się w niesłychanym wysiłku sprężyna, wykuta zbiorową wolą milionów...
Pod naporem tej woli pomknęła „Nadzieja“ wgórę, lecz przebiegłszy kilkanaście metrów, napowrót opadła na miejsce wzlotu. Ciężki okrzyk gniewu i rozpaczy wypadł z piersi tłumu.
Polak pośpieszył z pomocą na rozstrzygające miejsce. Znikł w sieci rusztowań jak pająk. Zbadał odrazu cały aparat elektro-balistyczny, nigdzie nie było żadnego błędu, nic się nie popsuło, mimo to machina, wbrew prawom fizyki, nie wypychała pojazdu. Natomiast odbywała się transfuzja energji, powoli, gdyż zabrakło tego nagłego szarpnięcia, które miało wydrzeć z ziemi nagromadzoną w aparacie energję i oddać ją „Nadziei“.
Polak zasępił się. Koledzy spojrzeli ku niemu bezradnie. Poszeptawszy ze sobą, orzekli, że pocisk jest widocznie za ciężki. Polak machinalnie, bez przekonania, przytaknął. Wieść o takim wyniku narady wnet wydostała się do tłumu, który natychmiast rozwałkował ją trywjalnie.
— Za ciężki bestja!
— Ulżyć jej!
— Wyrzucić Adamów!
Strona:Karol Irzykowski - Z pod ciemnej gwiazdy.djvu/80
Ta strona została uwierzytelniona.