Strona:Karol Irzykowski - Z pod ciemnej gwiazdy.djvu/87

Ta strona została uwierzytelniona.

swoich bliźnich. Bystrym wzrokiem taksował podróżnych, biegał nim po siatkach, badając wygląd i rozmieszczenie walizek, torebek i koszów.
Rozmowa ustała, gdyż właśnie zajechaliśmy na nową stację i trzeba było siłami złączonych egoizmów walczyć przeciw napływowi nowych podróżnych, zamknąć i trzymać drzwi, protestować przeciw temu, żeby pasażerowie trzeciej klasy nie pchali się do naszej drugiej, zapewniać, że już niema miejsca i t. d. Mimo to zdołał się do nas wpakować jakiś gimnazista, niby to chory na piersi. Siadł, starając się skurczyć jak najbardziej. Reszta nowoprzybyłych stanęła na korytarzyku i przyciskając czoła do szyby w drzwiach, zazdrośnie patrzyła na siedzących. Tymczasem pociąg ruszył znowu, a niezmordowany student tym razem po cichu zagadnął swoje vis-a-vis:
— Czy pani wierzy w przeczucia?
Takim tonem, jakby zapytywał: Czy pani wierzy w miłość od pierwszego spojrzenia?
Wieczór powoli zapadał. Odłożyłem książkę, nie mogąc już nic przeczytać. Zapalone w przedziale światło acetylenowe było bardzo nikłe. Rozpoczęły się przygotowania do jakiego takiego spoczynku. Rejent i kolejarz byli w spaniu kolejowem mistrzami, chrapali odrazu, siedząc — natury ptaków domowych, które śpią na bantach. Ten, w którym podejrzewałem złodzieja, zawinął się z głową w pled i chytrze siedział nieruchomo, lecz co pewien czas robił sobie szpary w tym domku. Ja przerabiałem mozolnie kilka pozycyj, mających służyć ku spaniu; każda z nich zajęta na chwilę, wnet wydawała mi się nieznośną, a wiercąc się wciąż na miejscu i stwierdzając wciąż bolesną zbyteczność tego spadku po przodkach, jakim jest kość ogonowa, odbywałem niejako ćwiczenia wstępne do siedzenia kiedyś wbitym na pal.