Czarnej Wsi, gdzie leżała chora felfeberka przy małym dziecku. A wtedy sie pies wrócił ze spuszczonym ogonem, ale jeszcze czasem oglądnął sie i zawył.
Józia mówi do mnie:
— Wiész ty co? to bedzie śmierć!
I obydwieśmy sie otrząsły.
Na drugi dzień jużeśmy słyszały, że felfeberka umarła.“
Raz stała się śmierć światełkiem.
„Szedł jeden chłop z Krakowa wieczorem na Prądnik do domu, troche go ciele urzekło[1], i cały gościeniec był jego. Przychodzi za Bożą Męke na Promniku — a tu skądsi wyleciało światełko z pod téj figury, z pod Bożéj Męki. I leci to za nim, to przed nim, to koło niego — to koło nóg, to koło głowy — już se chłop nie mógł rady dać. Przeżegnał sie: „W imie Ojca i Syna i Ducha świętego...” — a to mu dokończyło: „Amen!“ On na to:
— Wszelki duch Pana Boga chwáli! Skądżeś sie wzieno, co mi tak przeszkádzász?
A to mówi:
— Já Go także chwále.
A chłop:
— To chwálmy Go oba!
A ono mu na to:
— A juści! bo tak trzeba.
Chłop przyśpieszył kroku i szedł prędko. A to sie go pyta:
— Czegóż sie tak spieszysz?
— A bo mi żona chorá, musze sie spieszyć do domu.
— A są tam psy?
— A są! gdzieżby sie podziały?
Przychodzi pod dom, ogląda sie — światełka niema! i dostał okropnego bęksa za plecy, za to, że sie obejrzał.
— Nie obziéráj sie! idź prosto!
A nikogo nie było przy nim, ani żywéj duszy.
I chłop okropnie sie przeląkł, wpadł do izby i zemdlał. Tak sie rozchorował, że chorował trzy miesiące i ciągle w gorączce opowiadał o tem światełku. Widział ciągle to światełko i rozmawiał z tem światełkiem. Jak umiérał, tak powiedział:
- ↑ Upił się.