— Poczekáj! oskarże já cie Panu Jezusowi, żeś mi dała takiego bęksa za plecy!
Bo to była śmierć.“
A więc we wszystko, co chce, śmierć się przemienić potrafi. Opowiadano mi, że raz zjawiła się nawet w postaci figury kamiennej Matki Boskiej.
„Jedni kowale w Ujściu Solném[1] mieli syna w szkołach w Krakowie, okropnie tego syna kochali, bo był jedynak i bardzo dobrze sie uczył, pracowali na niego krwawo i posyłali mu co mu tylko trzeba było. Raz przyjechał ten syn na Wielkanocne święta do rodziców. W Wielki Piątek matka mówi tak do niego:
— Chodź, Wojtusiu, z nami do miasta[2], to ci pokupimy, co ci trzeba.
Ale on okropnie nie miał ochoty iść i zaczął sie wymawiać:
— Ale mamo! ja zostane w domu, pocobym ja sie tam wlókł?
Ale matka zaczeła na niego naciérać:
— Ale chodź! chodź! zajrzymy do krzesnéj matki, może ci ta jeszcze co da... Chodź! chodź!
Ano i on sie nie mógł matce zbyć i poszedł. A to wtedy akurat było w marcu, ciepło było i na Rabie lód puszczał. Okropne kry płynęły z wodą. Dosyć, ojciec wziął łódke na plecy i poszli. Jak przyszli nad Rabe, tak matka szła piérwsza, stanęła se nagle i otrzepła sie, a syn sie pyta:
— Czegóż sie mama tak otrząsła?
— Bom sie tak przelękła téj figury, co tu stoi, bo wiem, że tu nigdy nie było figury, a dziś jest.
A syn na to zawołał:
— Tato! tato! co sie téż mamie zwidziało, że tu jakaś figura stoi, kiedy tu przecie niema żadnej figury.
A ojciec mówi:
— E! bo ta matka czasem choruje na głowe, to sie jéj tak zwiduje.
A ona widziała figure kamienną Matki Boskiéj nad samą wodą na brzegu. Na to nadeszła jedna kobiéta ze wsi, miała