Strona:Karol Mátyás - Boski policyjon.djvu/2

Ta strona została uwierzytelniona.




Jeszcze przed kilkudziesięciu laty w górach dawnego obwodu sądeckiego kwitło rozbójnictwo i złodziejstwo na wielką skalę. Całemi bandami chodzili zbóje i rabusie, tworzyli stowarzyszenia, schodzili się na narady, mieli swoich herśtów. W powiecie nowosądeckim wieś Trzetrzewina na ogromnej górze słynną była szeroko daleko z prawdziwych zbójów, którzy kryli się w załamach gór, po debrzach, a zobaczywszy przejeżdżającą furę, przechodzących podróżnych, wypadali z ukrycia z drągami, siekierami, nożami, a nawet fuzyami, zagradzali drogę, obdzierali ludzi, ogołacali ze wszystkiego i zabijali. Przyszło do tego, że przez Trzetrzewinę nikt w nocy nie jechał, chyba nieświadomy podróżny, który życiem za to płacił. Ba! i w dzień nieraz trudno było przejechać, bo zbóje rozzuchwaleni nie pytali, że słonko świeci, że ludzie naokoło patrzą, bo wiedzieli, że niejeden we wsi bałby się wydać groźnego, gotowego na wszystko rozbójnika.