Strona:Karol Mátyás - Chłop czarownik.djvu/10

Ta strona została przepisana.

4

W Krościenku nad Dunajcem na jednej z gór okalających to miasteczko stał jednego roku koszar[1], należący do bacy Guźkiewicza (właść. Guzia). A w rodzie Guźkiewiczów »bacowanie« i »czarowniastwo« jest zdawna dziedzicznem. Raz koło południa, kiedy owce powróciły z paszy i odpoczywały w koszarze, a juhasi czyli owczarze krzątali się koło »watry« (ogniska), w nieobecności bacy, który gdzieś poszedł, przybył do koszaru jakiś przechodzień z torbą przy boku, a pozdrowiwszy juhasów, prosił ich, żeby mu pozwolili wziąć z watry ognia do fajki. Oni mu pozwolili i przechodzień podziękowawszy, poszedł sobie dalej swoją drogą — gdzieś ku Staremu Sączowi. Zaledwie się oddalił, owce w koszarze zaczęły przeraźliwie beczeć i tłuc się. Zrywają się juhasi, biegną do koszaru, zganiają owce, uspokajają — nic nie pomaga. Patrzą — wymiona owiec wzdęte jak ogromne banie. Co robić? bacy nie ma, a owce coraz bardziej beczą, wymiona im nabrzmiewają, ledwo nie pękną. Wtem na szczęście nadchodzi baca, a popatrzywszy, pyta się: Był tu kto?
Juhasi powiadają, że był taki a taki, że wziął sobie z watry ognia do fajki, że poszedł ku Staremu Sączowi.
— Dawno?
— Nie będzie więcej jak pół godziny.
— Dobrze! — rzekł baca i wziąwszy swoją grubą, zakrzywioną owczarską laskę, wszedł do koszaru i uderzał w każdy róg jego po trzy razy, przyczem coś mruczał. Potem się rozśmiał pod nosem i rzekł:
— Wróci sie on tu, wróci.

Za chwilę powraca ten sam podróżny trzęsący się od zimna i skostniały, bo baca przez swoje czary spuścił na niego mróz w drodze, tak, że dalej iść nie

  1. Zagroda dla owiec, wypędzonych latem na paszę.