Strona:Karol Mátyás - Cholera w górach.djvu/5

Ta strona została uwierzytelniona.

— Już jest! — —
„Już jest!“, brzmiące najstraszniej, poleciało od Kadczy, gdzie stanęła „kolera“, szybko w góry, het! ku Nowemu Targowi, a choć przeciw prądowi Dunajca, prędzej, niżby z jego prądem. Wieść ta wyrażała już fakt pewny, więc zrazu przelękły się serca, a potem nagle dziwnie zobojętniały, wiedząc, że to rzecz nieunikniona. Cholera szła na Maszkowice, „Maszkowiaki“ poddawali jej głowę. Z Maszkowic do Łącka to krok.
Choroba nie wybierała chat, nie wybierała dróg. Do każdej zaglądała „chałpy“ — w każdej chałpie jeden, dwoje, troje i więcej wiło się w boleściach. Toż i chwytała i obalała ludzi na drogach i w polu, spinała się na góry, wciskała w wąwozy, kryjówki. Z Maszkowic dostała się do cichego skrytego Szczereża, gdzie góral sądziłby się bezpiecznym, stamtąd niosła się dalej — przez wąwozy, potoki, góry. A szła w powietrzu w postaci dużej bani, co miała na sobie czerwone, zielone, żółte, niebieskie i czarne paski, a gdzie się obniżyła, tam ludzie umierali. „Jak sie obniżyła dużo, to wszyscy wymarli, a jak szła wyżej, to nie wiele“. A na niebie wieczorną porą, jakby przednia straż cholery, pokazywały się czarne krzyże, trumny i miotły, co znaczyło, że „kolera bedzie ludzi mieś(ć)“. Na Łącko przychodziła kolej.
Ale nad tem gniazdkiem czuwała Boża ręka.
„Raz lezały sobie parobki przy koniak na kamieńcu przy Dunajcu (w Zárzécu). Tak zaczęło coś pluskać po wodzie, tak jak zeby coś rękami trzepotało. Były dwa duchy. Tak jeden mówi do drugiego: Wstąpmy tuták! A na to drugi odpowiedział:
— Dáłby on ci ten siwy dziád! Pójdźmy daléj!
Bo w kościele w Łącku jest święty Jantoni w ołtárzu (patron parafii Łąckiej), látego sie go báły duchy. Posło do góry Dunajcem i w Tylmanowy umarło duzo ludzi, a w Łącku i Zábrzezy ani jeden nie umar(ł)“.
Dziwnie wyglądały te wsie pod stopą cholery, całkiem inaczej, niż przed niedawnym czasem, kiedy ludzie byli jeszcze zdrowi. Chaty stały ciche i smutne, okna ich patrzały posępnie, drzewa też smutne, w polu, mimo pięknej „urody“, mimo światła i ciepła słonecznego — też smutno. Ludzie chodzili, mówili, pracowali — ale jacyś błędni, cisi — odmienni.