Strona:Karol Mátyás - Dramat gminny polski.djvu/2

Ta strona została skorygowana.

pierwowzoru ma być przytkowski organista, nazwiskiem Fajkisz, który przed kilkudziesięciu laty odebrał sobie życie. Nauczył on Przytkowian tej sztuki, oni też przez długi czas dzierżyli monopol w tym względzie, chodząc z kolędą nie tylko po swojej wsi, ale także po sąsiednich, głównie po dworach. Musiała się ta sztuka podobać, a przedwszystkiem opłacać, skoro wnet Sosnowianie przyswoili sobie ten zwyczaj i udoskonalili swym sprytem i lepszym smakiem. Sami się chwalą, że lepiej kolędują, niż Przytkowianie. „Przytkowianie niepieknie kolędują, bo to i prędko i bez porządku — tak ino zbywają” — powiadają.
Przedstawianie kolędy nie uzyskało jednak w Sosnowicach zupełnego prawa obywatelstwa czyli raczej nie upowszechniło się tak, jak było powinno. Co roku chodzą z szopką i śpiewają kolędy, lecz nie co roku odgrywają „kolędę.” Bywały lata, kiedy nic o „kolędzie” nie było słychać. Być może dla tego, że ci, którzy byli inicyatorami tejże, pożenili się, zostali gospodarzami, spoważnieli. Dopiero przed niedawnym czasem dziarscy chłopacy sosnowiccy zapomniany zwyczaj wprowadzili w życie, rękopis „kolędy,” spoczywający u Franciszka Wala, owego pierwszego kolędnika, wydobyli z pyłu i zaczęli się uczyć „kolędować.”
Pierwszym był Wicek Felczyk (Antos), jeden z najinteligentniejszych i najpoważniejszych parobków we wsi. Umiejąc dobrze czytać i pisać, mając dużo sprytu i światowego obycia, wziął całą rzecz w swe ręce. Naprzód dużą i piękną zrobił „sopę,” a potem przygarnąwszy do siebie kilku żwawszych chłopaków, zaczął ich uczyć „kolędy.”
Poszło bardzo dobrze; pierwszy występ zrobił nawet nadzwyczaj korzystne wrażenie. Dziewczęta, mianowicie dworskie, — bo we dworze przedewszystkiem chcieli się kolędnicy pokazać — jeszcze pół roku z zachwytem opowiadały sobie o nich, przytaczając na pamięć pojedyncze wiersze kolędy, a przez drugie pół roku cieszyły się na „przyszły św. Szczepan.”

Już to znać kolędników, jak idą przez wieś, bo to idą z muzyką i wesołym gwarem, otoczeni zgrają dużą wiejskich wyrostków. Naprzód idzie muzyka, zamówiona najczęściej z Przytkowic, składająca się z basów, „dwojga skrzypiec,” trąby, i klarynetu, albo przynajmniej ze skrzypców, trąby, trąbki i fletu. Za muzyką dwóch rosłych parobków niesie „sopę,” a w końcu idą kolędnicy odpowiednio przebrani. Sędzia ubrany „z pańska” w surducie a raczej ciepłym paltocie,[1] bo to zima; sędzia nie śmie być młodzieniaszkiem, a więc ta rola przypada ipso jure poważnemu Wickowi Felczykowi, który występuje takim, jakim jest,

  1. Paltoty od niedawnego czasu weszły w modę na wsi, szczególniej u młodych.