Strona:Karol Mátyás - Dwa cmentarze.djvu/2

Ta strona została uwierzytelniona.

I stary człowiek, niby emeryt, stukając zwolna laską tam idzie....
Gdzie ci ludzie idą?... Czemu oni smutni?.. Czemu wieńce niosą?.. Pospieszmy za nimi.
Jesteśmy na cmentarzu. Przez mgłę przeświecają na bliskich mogiłach światełka, ludzie jak cienie chodzą między grobami, zawieszają wieńce, palą światła, klęczą, modlą się, płaczą... Widziałem dużo świateł, dużo wieńców, dużo ludzi, lecz nie nad wszystkimi unosił się duch tęsknoty...
Były jednak groby ocienione prawdziwym smutkiem, skropione niejedną łzą serdeczną...
Widziałem ową dobrą dziecinę, która w drodze siostry swoje prosiła, by na nią zaczekały: dobiegła mogiły ojca, z wieńcem w drobnych rączkach klękła i całowała zimną, zroszoną ziemię, co przykrywała drogiego jej ojca. Po obu stronach klęczały jej starsze siostry, a były w skromnych sukienkach, każących się domyślać, że te dziatki z ubogiego pochodzą stanu. Może dlatego tak gorąco się modliły, wznosząc rączki ku niebu, że były biedne?....
Nie.
O kilka kroków dalej widziałem grobowiec wspaniały ubrany kosztownie w różnokolorowe lampki, ozdobiony mchem i kwiatami, zarzucony wieńcami, przed którym klęczała pani, co przyjechała karetą i z lokajami na cmentarz. Modliła się serdecznie. Blade światełko lampy wiszącej na facyacie grobowca, przepuszczone przez fiołkową szybkę, padało na jej twarz i czyniło ją tak smutną, jak te krzewy na cmentarzu, odarte z liści zielonych. Płakała... a w łzach jej ócz to samo blade łamało się światełko.
Widziałem, że złotych nici pamięci i miłości, wiążących żywych braci z umarłymi, nie zerwali jeszcze ludzie...
Szedłem przez cmentarz i patrzyłem na groby, a wszystkie były ozdobione i umajone, prócz kilku może, które żaliły się snmętnie, ze niema o nich pamiętać komu. Widziałem na nich drobne lśniące perełki — były to łzy mgły jesiennej, która snać zmiłowała się nad osamotnionymi i popłakała nad ich niedolą...
Smutno tu... smutno...
Opuściwszy to miejejsce udałem się drogą, prowadzącą do naszych siół uroczych, aby zajść na jaki cmentarz wiejski i zobaczyć, jak tam w dzień zaduszny bywa..
O zmierzchu błądziłem między niskimi mogiłami, i ani jedno światełko nie rozświecało mi drogi. Żywej duszy nie było na cmentarzu, mgła tylko płakała nad tem cichem mieszkaniem umarłych a wiatr smutniejsze niż zwykle śpiewał piosnki. Daremnie budził mogiły ze snu, daremnie wzruszał gibkimi brzozami i głogami ocieniającymi ich głowy — daremnie?... Może mogiły puste — a duchy gdzieś uciekły na niebo skarżyć się Bogu, że bracia nie