Strona:Karol Mátyás - Jesień.djvu/21

Ta strona została uwierzytelniona.

nic nie przydały, oddaję ci je napowrót a więcej od ciebie nie żądam.
Widząc to inne dusze, złapały tę kobietę, podarły na niej kożuch i wywlokły ją z kościoła, i więcej matka nie zobaczyła swej córki i dusz zmarłych.
W odmiance z Woli gołego córka, dziéwka płacze ciągle za matką, nie może się utulić z płaczu. Ksiądz jej radzi, żeby w zaduszny dzień poszła do kościoła, to się zobaczy z matką, ale niech sobie zaodzieje kożuch na głowę, niech stanie w wielkich drzwiach kościoła i ma się na ostrożności. W kościele było jasno od jarzących się świec. Szły dusze jedna za drugą. Co która dusza przeszła koło niej, to plunęła na nią i powiedziała: Żywa dusza smród!“ Ostatnia powoli szła matka jej, stękając ciężko, niosła bowiem trzy wielkie dzbany łez, które córka napłakała za nią. Matka gniewna rozbija o nią te trzy dzbany. Dusze inne rzucają się na nią, biją ją, szarpią, ona ucieka, dusze ją gonią, zdzierają z niej kożuch i drą w kawałki, ona tymczasem uchodzi im co tchu i przybiega do domu. Więcej córka nie płacze a matka ma spokój i łez jej już nie dźwiga.
W odmiance z Gorzyc znowu córka rozbiwszy dzban łez pełny o głowę matki, chce jej urwać głowę, ale matka naprzód zabezpieczyła się włożoną na głowę donicą skorupianą (dużą glinianą miską), którą córka porywa i rozbija o ziemię.