wybrzeża prawego rzeki Wisły ciemny bór a rozległy bardzo, bo aż za jednym ciągiem było można tym lasem zajść do Lublina, do Józefowa, Kazimierza, Puław, Opola i innych miast i miasteczek. Więc podówczas, gdy te lasy tak były wielkie, a zwiérza i niedobrych ludzi wszędzie po kniejach pełno, Pan, to jest właściciel owego lasu skąś tam dowiedział się, że niemcy bardzo umieją uprawiać rolę i to choćby najlichszą glebę. Tak więc sprowadził kilku kolonistów i oddzieliwszy im kawał lasu, kazał korczować i tak uprawiać tam mieli onę glebę.
Gdy już niemcy przybyli do Opola do zamku Pana i otrzymali pozwolenie na wyrąb lasu, tak najsamprzód byli ciekawi iść tam do onego i zobaczyć, jaki to las. Gdy już stanęli niedaleko wyznaczonego miejsca, obrali z pomiędzy siebie jednego jako przewodniczącego czyli wójta nad sobą, a ci zaś mieli wszyscy jego głosu słuchać. Było ich wszystkich dwunastu, po tym wyborze ruszyli w dalszą podróż ku przeznaczonemu miejscowi, a tak z podziwieniem i bojaźnią rozglądali się po lesie, już to czy dziki zwiérz nie idzie, już to czy czasami zbójcy ich gdzie nie obskoczą, już to za domem podleśniczego, który ich tam miał zaprowadzić, gdzie było miejsce na wyrąb wyznaczone im przez samego Pana właściciela.
Gdy tak postępują trwoźliwie, jeden drugiemu jeszcze więcej strachu i bojaźni nagania, wtem na skręcie drogi zając mig! i poleciał dalej w las, tylko gałązka mała chrupnęła, która się pod ciężarem tegoż złamała. Ci wszyscy, jak ich było dwunastu, nie widzieli zająca, stanęli, jak wryci i nic nie mówiąc z przestrachu, aż ten obrany wójt powiada:
— Du bist ajn szpistbombe!
Ci wszyscy resztę jedenastu mówią jednogłośnie:
— Ja, ja! das ist warm, o Hern Jezu!
I poczęli uciekać naprzód, jak tylko który mógł, aby nie być ostatnim. I tak zadyszani, zmordowani przybiegają na czyste pole, które ugorem leżało i służyło za pastwisko bydłu podleśniczego, a przytem ujrzeli podleśniczówkę i bydło nieopodal pasące się pod dozorem pastucha. Stanęli wszyscy w gronie a sapając jeszcze mocno, nie mówili nic jeden do drugiego na razie, aż po małym spoczynku powiada wójt:
— Alzo, majne kameraden, ruig! (Teraz, moi koledzy, cicho!) Wir werden mus abrechnet. (Musimy się obrachować).
A jeden mówi:
— Warum? (Dlaczego?).
Strona:Karol Mátyás - Oryla Michała Haliniaka wspomnienia z podróży Wisłą do Gdańska.djvu/8
Ta strona została uwierzytelniona.