Strona:Karol Mátyás - Podania i baśnie krakowskie.djvu/14

Ta strona została uwierzytelniona.
—   8   —

drze, w ręce trzyma bat długi i ciągle nim trzaska, jak z pistoletu. Ten, co go widział przy blasku księżyca, opowiada, że wygląda jak dyabeł: z długiemi czarnemi bokobrodami. U powozu świecą się dwie ogromne latarnie.
Karetę tę niejeden już widział przejeżdżającą zawsze o tej samej porze w nocy; niektórzy, choć przejeżdża i słyszą okropny turkot, huk i trzaskanie z bicza, nie widzą nic. Ztąd powstają często zakłady, nawet kłótnie między ludźmi o to.
W powozie musi ktoś siedzieć, ale nikogo nie widziano, nikt się bowiem dotychczas nie znalazł, coby odważył się zbliżyć do pojazdu i zajrzeć w głąb karety. Kareta przejeżdża trzy razy od mostu drewnianego pod Zamkiem do murów Skałki — od mostu wyjeżdża i za ostatnim razem przy moście znika. Dojeżdżając do mostu, trąbi stangret za ostatnim razem, jak trąbią na ogień. A jak nawraca od mostu, to tak jakby nie nawracał — fyrt! i już jedzie napowrót. A przecie czwórką koni nie tak łatwo nawrócić!
Czy lato, czy zima, zawsze jeździ ta kareta.
W zimie, choćby śnieg był po pas i nikt tamtędy nie jechał, to na rano znać kolej kół tej karety. W lecie nie zawsze jeździ, bo ludzie nieraz długo siedzą pod domami, i do dwunastej godziny w nocy więc się pewnie ten, co jeździ tą karetą, boi, żeby mu ludzie nie przeszkadzali lub się nim nie stra-