Strona:Karol Mátyás - Podania i baśnie krakowskie.djvu/27

Ta strona została uwierzytelniona.
—   21   —

czną i co miesiąc pobierać od nich będzie stałą płacę, ale mu nie wolno będzie ani tej skrzyni odkopać, ani słowa o tem komuś rzec, boby go niezawodna śmierć spotkała. Na to miał przysiądz....
Chłop ubogi złakomił się na pieniądze, które mu zaraz wypłacono — pozwolił, przysiągł — i za chwilę wniesiono dużą, długą skrzynię, zakopano w komorze, przykryto ładnie ziemią... Odchodząc, jeszcze go raz panowie upomnieli na przysięgę i pogrozili, oznaczając miejsce, gdzie miał co miesiąc pierwszego dnia po zapłatę przychodzić.
Za chwilę pola opróżniły się z tajemniczych gości — i pusto było jak pierwej. Chłop odurzony i pieniędzmi i tajemniczym wypadkiem, nie mógł sobie z tego, co się stało, zdać sprawy — ale ciekawości nie miał odkopać skrzyni, ani zaglądnąć do niej, bo przysiągł, a groźba czarnych panów złowrogo mu brzmiała w uszach.
Co miesiąc pierwszego po południu chodził pod kościół Kapucynów w Krakowie i czekał. Wówczas zjawiał się zkądś mały chłopiec (każdym razem z innej strony, gdzie mianowicie chłop nie patrzał), i wręczał mu pakiecik z pieniędzmi, grożąc palcem i przypominając przysięgę. Chłop bał się i milczał — a zamożnym się zrobił, kupił grunt
Raz jednak poszedł, jak zwykle, pierwszego po południu pod kościół Kapucynów, ale choć do nocy czekał, tajemniczy chłopiec nie zjawił się z pieniędzmi. Tak było i następnego miesiąca — przestano mu już płacić.