Strona:Karol Mátyás - Rabsice dawnej puszczy sandomierskiej.djvu/14

Ta strona została przepisana.

8

„Raz banda rabsiców, złożona z dwunastu chłopów jak dęby, odpoczywała przy ognisku w lesie stalowskim w miejscu zwanem Beniowo bardo. Strzelby mieli pozawieszane na drzewach. Wszyscy na twarzach mieli maski, a herszt jeden bez maski siedział na pniaku wyższym.
Wtem nadeszło dwóch leśnych z dóbr Mokrzyszowskich, jeden z nich był Kobylarz, który jest teraz na Rusi, drugi Gonia,[1] który mieszka obecnie we Wrzawach.[2] Zobaczywszy rabsiców, przystanęli i poczęli się naradzać, co robić.
Jeden nie chciał napadać na rabsiców, podczas gdy drugi odważniejszy rwał się naprzód.
— Dej pokój, nie chodź!
— Co mi tam! póde, já sie nie boje!...
— Já ci mówie, dej pokój!
Ale odważniejszy leśny nie słuchał i naprzód postąpił tak, że już nie mógł ujść oka rabsiców.
Rabsice zobaczywszy leśnych, pewni, że im się nic stać nie może, ani nie ruszyli się z miejsca, tylko herszt z zimną krwią obrócił się do jednego z towarzyszów i rzekł spokojnie:
— Dejno mi ta te dubeltówkę, bo ta jes na nich!
Odwiódł kurki, zmierzył, ale jeszcze zapytał się bliższego sobie leśnego:
— Dáwnoś sie ostatni ráz spowiadáł?
Leśnemu krew ścięła się w żyłach, padł na kolana, błagając o życie, za nim jakby na rozkaz ukląkł drugi. Czołgając się na kolanach do samego ogniska, błagali o darowanie życia.
I postąpili słusznie, bo byliby postradali życie, a gdyby sami strzelali do rabsiców, to strzał ich nie byłby uszkodził żadnego z przeciwników, jeszcze byłby się odbił i poszedł w leśnych“.
— No! widze wasą godnoś i dobrotliwoś, to wám zycie daruje, ale za káre musicie nám záganiać dziś cały dzień!.
I musieli im ci leśni cały dzień zaganiać w lesie zwierzynę.

Ale do tego, puchyl (dopóki) byli w służbie w skarbie, nie przyznali się, jaz (aż) ich odprawili, to o tem dopir (dopiero) opowiadali.

  1. Właściwie Gunia.
  2. W powiecie tarnobrzeskim.