wódcą długą przysięgę i trzymałem w prawej ręce swoją strzelbę, zwróconą lufą w górę. Po przysiędze wszyscy podnieśli w górę strzelby a dowódca odezwał się:
— Pamiętaj, żebyś nas nie wydał (zdradził), bo śmierć twoja!
Potem uczyli mnie różnych sekretów, między nimi długiego pacierza rabsickiego. Tych rzeczy za nic w świecie wyjawić nie mogę, bobym duszę zgubił.
Sześć lat kopenowáłem (kompaniłem) z rabczykami, sześć lat należałem do tej bandy, sześć lat nie byłem u spowiedzi. Byłyć to czasy! Ile ja to zwierzyny ubiłem, a jednego razu nie chybiłem. Pieniądze były, bo ze sprzedanej zwierzyny i ja dostawałem swoją część. Przyjeżdżali żydzi od Kolbuszowy, a nawet od Rzeszowa i furemy (furami) wywozili od nas zwierzynę, oczywiście w nocy wszystko to się działo. Piło się i jadło dobrze, ale zawsze jakoś na sercu ciężko było, jakiś gniótł je kamień.
Wreszcie zbrzydła mi ta profesyj (profesya) zbójecka i porzuciłem tych rabczyków.
Wyspowiadałem się księdzu, dostałem rozgrzeszenie, ożeniłem się. I dziś rabsicuję, ale sam, to już takie upodobanie, które nie zginie: ale wyrzekłem się złego i żyję po katolicku. Taki rabsic, jak ja, to co drugi u nas na lasach. I ja odmawiam pacierz rabsicki, ale nie ten guślarski, tylko taki sam, jaki jest od ognia: mówi się „zdrowaś“ a przed amen dodaje się „odwróć odemnie złego nieprzyjaciela, który się naprzeciw mnie nasadza“. Można też mówić początek pacierza rabsickiego, ale resztę już trudno przez gębę przepuścić. (Stale).
Że jak do wielu złych czynów, tak i do rabsistwa popchnąć może spokojnego i bogobojnego człowieka nędza, dowodzi następująca opowieść.
„Będzie temu już kilka lat, bo przes mała (nieomal) dziesięć, a było to gdzieś ku końcu czerwca. Był w tym roku duży przednowek, że prawie każdego gospodarza dosięgnął, to też i ja się od niego nie wykupił. Dzieci, żona i ja nieraz i po trzy dniśmy me jedli, kupić nie było gdzie, bo kosztowało korzec żyta dziesięć reńskie. O pieniądze było trudno i niebyło gdzie zarobić. Dzieci miałem wtedy drobne i nie było sposobu, czem ich wyżywić.
Siedzę sobie przy stole i myślę, jak tu będzie dożyć, kiedy jeszcze daleko do nowego chleba, a dziś niema czem głodu zaspokoić. Na nieszczęście przyszedł do mnie mój bliski sąsiad
Strona:Karol Mátyás - Rabsice dawnej puszczy sandomierskiej.djvu/19
Ta strona została przepisana.
13