Strona:Karol Mátyás - Rabsice dawnej puszczy sandomierskiej.djvu/23

Ta strona została przepisana.
17

Rozeszliśmy się o kilka kroków od siebie i idziemy w to miejsce, gdzieśmy swoją zdobycz rzucili. Przychodzimy w to miejsce, może o czterdzieści kroki od tego miejsca, a nasz leśny wstaje na nogi i tak do nas mówi:
— A wy psiekrwie rabczyki, myślicie, że to za wolnych czasów! Ja już was dobrze poznał, jak się nazywacie, a co się wam za to należy, to już wiecie.
Mnie mrowie po całem ciele przeszły, żem się z miejsca ruszyć nie mógł, ho takie jest przysłowie, że na złodzieju czapka gore. Mój kum jednak był odważny, bo nieraz był tego próbny, głos sobie zmienił i tak leśnemu odpowiada:
— Ciąg psiakrew, póki masz duszę w ciele! Bo jak nie pójdziesz, to na miejscu ostygniesz!
W tej chwili trzask — leśny strzelił do mojego kuma i tylko jedno ziarno przyszło mojemu kumowi do nogi, ale i to słabo, bo mu żyto mach zbijało.
Mój kum niewiele myślący to samo strzelił za leśnym. Leśny się tylko przychylił żytem i poszedł ku djabłu w drogę. My każdy swoją zdobycz na plecy i to samo umykaj do dom, jak który mógł. Niedaleko było do domu, bo tylko od kapliczki, która za wsią stoi, ale i tak więcej, jak dziesięć razy — żem się przewrócił.
Przyszliśmy do wsi, jeszcze większy strach, jak w polu, bo w polu przynajmniej zdaleka kogo zobaczył, a we wsi tak, jak wykol oczy, bo się nam tak zdajało (zdawało), jakby za każdym węgłem leśny stał. Do swego domu pójść my się bali, bo tak się zdajało, jakby już na nas leśni czekali. No i cóż tu robić?
Aleśmy wiedzieli o pustny (pustej) chałupie, w której nikt nie mieszkał, a było w niej ze trzy fury siana. Poszliśmy do tej chałupy, tam my zagrzebali nasza zdobycz i strzelby w siano i przyszliśmy do domu. Żony dobrze o tem wiedziały, gdzieśmy poszli, to też czekały niecierpliwie naszego powrotu. Gdyśmy im opowiedzieli naszą przygodę, żony w płacz. A obie czekały naszego przybycia w moim domu. Szmaty były na nas mokre i od naszej zdobyczy sfarbowane (skrwawione). To też je zaraz żony we wodzie wypłókały i na piecu wysuszyły, aby na drugi dzień rewizyj (rewizya) przynajmniej szmat sfarbowanych nie zdybała. Przez całą noc człowiek usnąć nie mógł, bo sie w myśli głos odzywał, że już rewizyj idzie.