Strona:Karol Mátyás - Rabsice dawnej puszczy sandomierskiej.djvu/27

Ta strona została przepisana.
21

kamy okazyi, czy nas kto nie będzie śledził. Dosyć, że nikt na to nie zważał, i już byliśmy pewni, że leśnego blisko niema, to też udaliśmy się śmiało do lassa.
Słońce już zachodziło, w leśsie było bardzo wesoło, ptastwo ślicznie w krzakach ukryte śpiewało, najmilszy głos rozbijał się o nasze uszy słowika i kosa, ale jednak i to nas nie cieszyło bo jak mówią na złodzieju czapka gore, to też i nam co inne w uszach się odzywało.
Rabczyki, kiedy już są w leśsie, wtenczas już chodzą odważnie i śmiało ze strzelbą gotową do strzału. My byliśmy przebrani za baby, to na to, ażeby leśny łatwo nas nie poznał. Przyszliśmy nad jedną łąkę, usiedliśmy w gęstym rokitowym krzaku i czekamy, jak się będą sarny na łące pasły, bo po zachodzie słońca najwięcej sarny wychodzą z lassa na łąki i szukają żywności, bo przez dzień, kiedy jest gorąco, to sarny leżą ukryte w gęstych krzakach. My siedzimy w krzaku, kumory (komary) nas obstąpiły, że nie do wytrzymania, tak nas kaleczą, ale i na to rabsice mają lekarstwo To też i my mieli, zapaliliśmy kawałek gąbki, z której się cokolwiek dym kurzył, a wtenczas już żadna kumora do człowieka nie przystąpi, bo ją dym razi.
Czekamy chwilę w tym krzaku i jak na złość żadna sarna na tę łąkę nie wyszła się paść. Ale i na to jest lekarstwo, bo choćby nie chciała, to musi przyjść. To też mój kolega zrobił sobie piszczałkę z trawy, na której taki głos umiał wydać, jak młoda sarna piscy. A sarna, która ma młode, gdy ten głos usłyszy, to co siły ma do tego głosu leci bo myśli, że jej kto młode morduje, a za sarną to i rogacz leci. To też, kiedy mój kolega na tej trawie zapiszczał, nie po długiej chwili pędzi sarna i rogacz do głosu, latają jak głupie koło krzaka, w którym my siedzieli, i beczą. Mój kolega wziął jedno, ja drugie na oko i obaśmy na miejscu położyli, powciągaliśmy do krzaka i czekamy z niecierpliwością, czy zamiast sarny leśny nie przyjdzie do głosu, ale na szczęście nikt nie przyszedł.
Teraz już na śmiało bierze mój kolega trawę w usta i piszczy tak, jak młoda sarna, i już pędzi sarna przodziu (naprzód) a sar za nią, latają dokoła krzaka i beczą, zmierzyliśmy każdy do swego i już leżą na ziemi. Dosyć, że nam szczęście posłużyło, bo w taki sam sposób zabiliśmy dziesięć sztuk, pięć rogace i pięć sarny. Teraz zatrzymaliśmy się w leśsie, aż się dobrze ściemni.