chu: na cały dom spadłyby w przyszłym roku guzy i wyrzuty skórne. Zajęta nadmiernie, a jednak pomna na to, każe dzieciom wyglądać w oknach na ludzi zbliżających się do chaty. Gdy ktoś, nie wierzący w ten przesąd, a mający interes, zbliży się do chaty, wówczas dzieci na cało gardło drą się na matkę, że nieprzyjaciel idzie, a ta biegnie czemprędzej do drzwi i zamyka je przed niemiłym gościem[1].
Nie pożyczyłaby też nikomu soli, boby gospodarzowi konie oślepły[2].
A choć rano wczas wstała, jeszcze sobie niedowierza, czy to nie zapóźno, czy jej wskutek tego len nie wybuja[2].
Gdy chleb piecze, kładzie na piecu żarzące węgle, oznaczające za porządkiem rozmaite gatunki zboża, oraz jarzyny. Który węgiel spopieleje, czyli z którego się zrobi biały popiół, ten gatunek zboża uda się dobrze w przyszłym roku.
Wśród tej uwijacki nieraz gospodyni radaby z niecierpliwości, gdy jej coś nie dopisze, lub w drodze stanie, zakląć, zeswarzyć kogo, ba nawet wziąć kija w swe zdrowe, silne ręce, aby nim niezdarną dziewkę przyodziać, lecz się wstrzymuje całą siłą swej duszy, bo gniewać się we wiliją nie wolno! Nieraz dzieci despetne plączą się koło nóg, bełkoczą — ot! jak dzieci, radaby je nieraz przeparzyć patykiem lub ręką, bo przeszkadzają w robocie, bo zasługują na karę, ale je dość łagodnie skarci, odsunie, dzieci też jakby czuły ważność chwili, ucichną, oddalą się, umilkną. Niechętnie bo starsi dzieci biją w ten dzień niezwykły, wierząc, żeby je musiano bić cały rok. Bo też jakiś we wiliją, takiś cały rok!