Strona:Karol Mátyás - Z życia cyganów.djvu/11

Ta strona została skorygowana.
—  11  —

cyganów do kómory i zaczął im dawać wynagrodzenie, trochu pieniądzmi, trochu z domu, resztę sami przynieśli, co wzięli, a cyganka znów na babie wyłgała w chałupie, dosyć koniec końcem dała się jej napić wody sodowej, a tak kobiecina wypiwszy ze sodą wody, której nigdy w życiu nie piła, ani nie słyszała, dziwno się jej zrobiło i pozwoliła brać cygance z domu, co się jej tylko podobało.
A tak, gdy przyszli ztamtąd cygani, to przynieśli coś pół kopy jaj, garniec masła, siedm serów, pół sadła i piór około pięć funty, a pieniędzy i innych rzeczy, to tego już nie mogę powiedzieć, bo nie wiem.
Z pod Tarnopola udaliśmy się na Węgry do Budapesztu, lecz po drodze rozmaitemi sztukami manili ludzi. A to wziął grochu okrągłego ziarno w gębę i nadymał się, krztąkał, aż to ziarno wyleciało mu nosem. Potem ziarno takie samo włożył w nos, a to po nadymaniu się wyleciało mu uchem albo okiem. Albo zgryzie pięć ziarnek grochu i wypluje ich całe, a chuchnie na nie i nic niema.
Z onym grochem to się rzecz tak ma:
Cygan chcący tę sztukę ludziom pokazywać, najsamprzód w baraku musi włożyć całe ziarno grochu w usta, drugie zaś w ucho, a trzecie mieć w nosie i wychodzi, a mając kilka ziarnek grochu na dłoni, zaczyna im pokazywać. W taki sposób bierze najsamprzód ziarno grochu w usta i powiada, że to ziarno nosem mu wyleci, a tak tamto zatrzymuje w ustach, a z nosa wyjmuje, toż samo czyni i z uchem i z okiem.