Strona:Karol Mátyás - Z życia cyganów.djvu/4

Ta strona została skorygowana.
—  4  —

spodobał, że przystanęli i zaczęli mi dawać jabłuszka, cukierki i inne łakotki. A tak zwabiając mnie powoli ku sobie, zaczęli mnie namawiać, abym z nimi siadał na jednę z bryk. Tak ja niewiele myślący skoczyłem do wozu cygańskiego i jednym szusem byłem już na wozie, a ci w konie i nawet-żem się nie miał czasu obejrzeć, a my z cyganami już w lesie, zwanym Chłodne, pomiędzy Stalami a Cyganami.
W tym lesie przystanęli i popaśli nieco konie, mnie dali bułek i mięsa gotowanego zimnego, abym nie tęsknił za rodzicami i za domem rodzinnym. Po tym przystanku w lesie pojechaliśmy dalej w drogę szukać noclegu, a tak na noc przyjechaliśmy po wieś Jadachy, gdzie na paśfisku gminnem rozłożyliśmy się w barakach na nocleg. Tam przypatrywałem się, jak oni żyją, co robią i jak gotują.
Nasamprzód, gdy postanęli, pozdejmowali starzy cygani z wozów płótna, pale, szpagaty i siekierki małe i zaraz się wzięli do roboty. Ja patrząc się na to, jak oni smotrzą do siebie coś, nie wiedziałem, co będą robić. Aż jeden najstarszy cygan z laską w ręku, przy której na końcu była złota gałka wielkości średniego jabłka, i złote guziki u odzienia miał — jakiem się później dowiedział, nazywali go wójtem — on dopiero rozkazał i pokazał laską miejsce. A tak w mgnieniu oka stanęły baraki. Skoczyli potem cygani ku wsi, naz osili drzewa, rozniecili ognie, przystawili kotły wielkie tak, jak cebry, i nakładli mięsa. Niewiem, z czego to mięso było.... A tak zaczęli gotować kolacyą.