Strona:Karol Mátyás - Z za krakowskich rogatek.djvu/1

Ta strona została przepisana.


Z ZA KRAKOWSKICH ROGATEK.



1. Zaklęta w kaczkę.

OOżenił się jeden wdowiec, a miał po „niebożce” żonie dwoje dzieci, chłopca i dziewczynkę. Chłopiec miał 6 lat, i było mu na imię Jaś, a dziewczynka miała 4 lata, i było jej na imię Marysia. Jak się ożenił, tak ta macocha ciągle na te dzieci ujadała, że darmozjady, biła je i jeść im dać nie chciała. Ciągle ujadała, żeby „ich“ gdzie podzieć. Ojciec się tym bardzo trapił, ale się jej nie mógł oprzeć; tak raz se medytuje, że najlepiej będzie, jak ich wyprowadzi w las, to może się ktoś znajdzie, co ich weźmie. Jak se pomyślał, tak i zrobił. Tak jednego dnia powiada:
— Chodźcie ze mną, dzieci, do lasu; ja będę drzewo rąbać, a wy będziecie szczypki zbierać i pomożecie mi!
Wziął siekierę, piłę, pałkę sobie zrobił dużą umyślnie na to — i poszli. Zaprowadził ich kawał w las i tam im kazał usiąść na pniaku, dał im po kromeczce czarnego chleba z masłem i powiada im:
— Siądźcie tu sobie, ażeby wam się nie przykrzyło, macie tu chleb, jedzcie, a czekajcie tu na umie! Ja idę niedaleczko drzewo rąbać, a jak urąbię, to was zawołam, to se będziecie szczypki zbierać.
I poszedł. Za chwilę słyszą dzieci jak coś w lesie, kawałek od nich, „pucka:“ puch! puch! tak jak gdyby kto drzewo rąbał. One myślały, że to ojciec drzewo rąbie, i siedziały, aż ich zawoła. Czekają godzinę, dwie i więcej, to wciąż pucka, a ojca nie widać. Tak ta Marysia mówi do tego Jasia:
— Wiesz ty, Jasiu, co? ja się boję!
— Nie bój się! chodź! pódziemy szukać taty.
Wstali i idą; szli za głosem tego „puckania“ i przyszli pod to drzewo, gdzie się tak tłukło, patrzą się, a ta pałka, którą ojciec wziął z sobą, sama bije w drzewo, i nikogo niema.
— Rety Maryś! będzie trzeba w lesie spać, bo nas tata zostawił.