Jedna matka miała syna głupiego, i ten syn już stary był, a jeszcze nie był w kościele: jakże miał być w kościele, kiedy był głupi? Ano tak ta matka kupiła mu portki i sukmanę i mówi mu tak:
— Bój sie Boga, Wojtek! a dy tyz idź ráz do kościoła, boś taki stary, aniś razu nie był w kościele, ani u spowiedzi. A chodzą tyz tam do kościoła piekne dzieuchy, tobyś ta mógł na którą rzucić okiem i ożenić sie chociáz ráz.
Ano Wojtek ubrał się w portki, w nową sukmanę, w nowe buty i w czapkę, na cztery różki robioną, z pawim piórkiem. Poszedł do stajni i wszystkim koniom, krowom, wołom, świniom powydłubywał oczy i wziął te oczy do worka i poszedł do kościoła. Która dziewucha mu się podobała, to cisnął na nią jednym okiem; a spodobała mu się jedna Maryna, bardzo się mu spodobała, i cisnął na nią oczy z całym workiem.
A to było w kościele na sumie.
I ta Maryna była też taka głupia, jak i on, i zaprosiła go, jak wyszli z kościoła, do siebie do domu. Zamiast go czym poczęstować, to mu dała na przywitanie igłę. Ano wziął tę igłę i schował do kieszeni.
Przyszedł do matki, a matka zaczęła krzyczeć na niego:
— A cóześ tyz ty niescęsny zrobił! dyś ty mi wszystkie zwierzątka poslepił! O ty pokrako[1] jedna! a dyć jak já złapie kija, to ci kości poprzetrącám, to ci wszystkie ziobra porachuje!
A on mówi tak:
— Dyćciez mi, matusiu, kazali ocami ciskać, já tyz ciskałem. Spodobała mi się Maryna i cisnąłem na nią wszyćkiemi ocami.
I dopiero mówi, że był u niej w domu. A matka się go pyta:
— Cóz ci ta dała?
— Igłe mi dała, matusiu.
— A gdzicz ją más?
— A do kiesenim włożył.
- ↑ Niedołęga, niezgrabjasz.