Strona:Karol May - Śmierć Judasza.djvu/12

Ta strona została uwierzytelniona.

zy prawnika. Poczem znikł z niepojętym pomrukiem. Przez okno zobaczyłem, jak usiadł zpowrotem na swojem dawnem miejscu.
— Teraz możemy mówić — rzekłem. — Lecz strzeżcie się wymawiać głośno „s“, czy inne świszczące dźwięki. Strażnik się uspokoił.
— Mój Boże, w jakiemże byłeś pan niebezpieczeństwie! Przecież wystarczyło tylko sięgnąć ręką, a jużby miał pana!
— Lub ja jego. Nie troszcz się pan o mnie! Zostanę w powozie, dopóki mi się spodoba, i opuszczę go, kiedy zechcę.
— Ale chodzi nietylko o wolność, ale i o życie! — szepnęła Marta drżącym głosem.
— Ani o jedno, ani o drugie, — jestem absolutnie bezpieczny. — Jak was spętano?
— Przywiązano nas do siebie lassem i opleciono jego końcem. Potem związano nam ręce na plecach. A wreszcie, na szyi mamy petlę, przytwierdzoną na dole do siedzenia. Nie możemy się podnieść.
— Jest to wielce skomplikowany sposób zabezpieczenia waszych osób. Przy tem wszystkiem zbyteczny jest wartownik. Nie dziwię się też, że otworzyli okna, aby wam dać nieco świeżego powietrza.
— Okna? To jest tylko ułuda! Niema tu okien; wyjął je własnoręcznie wódz. Wiedziałby pan, jaką ogromną wartość przedstawiają takie dwie szyby dla czerwonego draba!
— To prawda. Więc dlatego okna są otwarte.

8