— Nie.
— Nawet jeśli panu rozkażę?
— Rozkaże? Żartuj pan dowoli! Zachowam pieniądze, dopóki się nie znajdzie uprawniony spadkobierca.
— Czy pan go będzie uprawniał?
— Nie będę uprawniał, znalazł się już bowiem; znam go dobrze.
— Ja go także znam! Otrzyma spadek ode mnie w drodze urzędowej. A zatem wyjm pan pieniądze!
— Nie! Poza tem radzę panu, abyś zmienił ton, jakim do mnie przemawiasz. Przystoi panu nieco inny.
— Tak? Tak pan mniema?
— Tak. Ton dziękczynny. Wyrwałem pana z objęć śmierci. Gdyby nie ja, nie ujrzałbyś już nigdy Wschodu. Uwolniłem pana z więzów. Czy dostałem jakieś słowo podzięki? Żebrak dziękuje za kęs chleba. Zwróciłem panu wolność i życie, a odpłacono mi grubjańskiemi groźbami! Jeśli pan sądzi, że zaimponujesz mi czelnością, to się grubo mylisz!
— Wiem aż zbyt dobrze, czemu pan nie chce oddać pieniędzy. Cichaczem sobie — —
— Stój! Ani słowa więcej! — krzyknąłem. — Istnieją słowa, na które odpowiada się tylko pięścią!
— Pańska pięść? Pshaw! Nie mam dla niej żadnego, absolutnie żadnego respektu, aczkolwiek szumnie tytułuje się, pan Old Shatterhandem. Chce pan
Strona:Karol May - Śmierć Judasza.djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.
28