— Tak mówił wódz Apaczów. Zszedłem wąwóz, poczem ostrożnie podążyłem na wasze spotkanie. Skoro widziałem Mogollonów, chowałem się, a kiedy mnie wymijali, schodziłem dalej, aż się natknąłem na twego wywiadowcę, w którym odrazu poznałem brata.
— Jak odbywa drogę wódz Mogollonów?
— Na czele swoich ludzi.
— A jak długo jeszcze mamy jechać do wąwozu?
— Połowę czasu, zwanego przez białych godziną.
— Dobrze! Przyłącz się do naszych wojowników. Dotrzymasz im kroku, gdyż musimy jechać stępa.
Ruszyliśmy dalej. Grunt był o tyle dogodniejszy, że mogliśmy się nieco bardziej zbliżyć do Mogollonów. Wywiadowca znów nas wyprzedził. Skorośmy się nań natknęli, tym razem zameldował, że znajdujemy w odległości pięciu minut od wroga, dookoła gór, aż wreszcie ujrzeliśmy Mogollonów za najbliższym skrętem. Ściany skalne rozstępowały się, otwierając swobodne przejście.
Nie było obszerne. Z prawej i lewej strony wznosiły, się wysokie skały, a po drugiej leżało strome gęsto zalesione płaskowzgórze. U jego stóp, z prawej strony u dołu, gdzie kończył się las, zobaczyłem wylot wąwozu, do którego Mogollonowie właśnie wjechali. Poczekawszy, aż znikną w nim ostat-
Strona:Karol May - Śmierć Judasza.djvu/48
Ta strona została uwierzytelniona.
44