Strona:Karol May - Śmierć Judasza.djvu/51

Ta strona została uwierzytelniona.

Mogollonów i wypalił. Chybił. Natychmiast zerwali się jego ludzie ze swego ukrycia, wznieśli okrzyk wojenny i dali ognia — z tym samym wynikiem, co ich wódz gdyż odległość była zbyt wielka. Winnetou, przewidując że jego Nijorowie pójdą za złym przykładem, zawoła donośnym głosem:
— Nie strzelać jeszcze! Pozostańcie w lesie!
Nie zależało mu już na tem, aby zapobiec przedwczesnemu atakowi, lecz aby uchronić przed zbytecznym krwi przelewem. To wszak było nasze podstawowe żądanie, na które wódz Nijorów wyraził był zgodę. Niestety, rozkaz poszedł istotnie w las. Jego stu pięćdziesięciu Nijorów ukazało się już między drzewami na skraju i, wyjąc, strzelali w Mogollonów.
Silny Wicher, wódz Mogollonów, przerażony, osadził konie na miejscu. Zobaczył, że wzniesienie przed nim jest obsadzone wrogami, — z lewej strony roiło się od nich w lesie, z prawej ział głęboki kanjon. Skoroby pojechał dalej, zbliżyłby się bardziej do wyżyny, z której chwilowo jeszcze kule nie trafiały; z drugiej jednak strony było o wiele bliżej do wylotu wąwozu, gdzie znajdował się ogon jego oddziału. Nawrócił przeto wierzchowca, skoczył wysoko w siodle, podniósł rękę i zawołał do swoich ludzi:
— Wracać, wracać! Jesteśmy zamknięci. Prędzej wzdłuż wąwozu zpowrotem!
Winnetou i ja na jego miejscu działalibyśmy inaczej; Mogollona zaś ten niespodziewany napad na niebezpiecznym terenie pozbawił orjentacji. Skoczył zpowrotem, a wojownicy za nim. Jedni następowali na

47