Strona:Karol May - Śmierć Judasza.djvu/56

Ta strona została uwierzytelniona.

lewą chwyciłem sztuciec i zeskoczyłem z kozła, w chwili gdy powóz skręcił na lewo. Spadłemnie tylko na nogi, ale także na ręce. Szybko się zerwałem, błyskawicznym susem znalazłem się przy wodzu, pochwyciłem cugle jego rumaka i wspiąłem go na miejscu. Gwałtowny ruch konia i oto siedziałem na jego tułowiu tuż za wodzem. Pomknęliśmy za karocą ku lewej stronie Łysiny.
Wódz nie mógł się spodziewać takiego napadu, ale okazał dosyć przytomności umysłu. Chwycił za nóż — jedyną broń, jaką posiadał, gdyż strzelba spadła poprzednio na ziemię. Usiłował mnie zakłuć, ale nadaremnie. Aby zwolnić ręce, przerzuciłem broń przez ramię i wpiłem się dziesięcioma palcami w szyję wodza tak, że ręka z nożem opadła, poczem obie ręce bezsilnie zachybotały w powietrzu. Zabrakło mu tchu.
Od owej chwili, kiedy dobiegłem do Łysiny, upłynęła dopiero jedna minuta. Trudno uwierzyć, co wszystko może się zdarzyć w ciągu jednej minuty w podobnych sytuacjach. Za mną Mogollonowie wyli z wściekłości, że porwano im wodza, z lasu i ze skały ryczeli Nijorowie z zachwytu — a ja, o, ja bynajmniej nie byłem zachwycony! Musiałem trzymać szyję wodza, moja strzelba źle wisiała; tłukła mnie po uszach; koń całkiem się zbiesił, czego zresztą nie można mu było brać za złe. Rwał to na prawo, to na lewo, wierzgał, chciał nas z siebie zwalić, ja zaś nie miałem nad nim władzy, ponieważ wódz wypuścił z rąk cugle. Siedziałem tak, że nie mogłem sięgnąć nogami strzemion. To dopiero była woltyżerka, ale o wiele trudniejsza i

52