przyłożono mi lód do grzbietu. Opanowawszy się jednak, spokojnie rzekłem:
— Tak, moja zapłata jest bardzo wygórowana, ale nie może mnie oszołomić, gdyż i tak jestem bogaty. Posiadam już miljony.
Mówiąc to, trzepnąłem się w pierś.
— Chciałbym je zobaczyć! — odparł ze śmiechem.
— Mogę panu sprawić tę przyjemność. Niewinne figle każdemu przystoją. A zatem patrz pan! Tu — tu — tu — i tu!
Wyjąłem pugilares, otworzyłem i pokazywałem pokolei wszystkie koperty. Boże wielki, jakież to grymasy stroił! Jakże się szybko zmienił wyraz jego twarzy! Wydawało się, że oczy wyskoczą mu z orbit. Podniósł głowę, na ile pozwoliły mu więzy, i ryknął:
— To — to — to jest przecież — — skąd pan wziął ten pugilares! O! djable, djable, djable! — krzyknął zaraz i wpił we mnie spojrzenie, którego niepodobna opisać.
— Niech się pan nie unosi! — odpowiedziałem. — Co to panu szkodzi, żem zwiedził pokryjomu namiot pańskiego syna? Ale współczuję panu. Nie może pan dotrzymać słowa, nie możesz przyłożyć się do zdobycia — mam je bez pana pomocy i wskazówek. A więc nie mogę pana wypuścić.
— Ni—i—e? — wybełkotał w podnieceniu, drżąc na całem ciele.
— Nie. I nie odzyskasz pieniędzy.
Strona:Karol May - Śmierć Judasza.djvu/86
Ta strona została uwierzytelniona.
82