łem się i, mimo że wpobliżu siedział wartownik, dostałem się do powozu i uprzedziłem jeńców, że ich dzisiaj rano wyzwolimy.
— Uff, uff! — zawołał zupełnie już przekonany wódz. — Tylko tobie, lub Winnetou może się powieść tak zuchwała wycieczka. Czy dotrzymałeś słowa, danego jeńcom?
— Tak. Podczas gdyś ty wyruszał ze swoimi wojownikami, ja ze swoimi leżałem za wzgórzem nad źródłem. Skoroście znikli nam z oczu, schwytaliśmy w niewolę dziesięciu twoich Mogollonów, uwolniliśmy jeńców, zaprzęgli wóz w osiem koni i ruszyli naprzód za wami.
— Czemu z powozem?
— O, to był fortel strategiczny! I w zupełności się powiódł. — Przypuszczałeś ponadto, że inni jeszcze wojownicy przyłączyli się do tych dziesięciu.
— Jak to?
— Pięćdziesięciu, których oddałeś pod rozkazy Meltona.
— Uff, uff! — krzyknął wódz, teraz podwójnie struchlały. — Skąd wiesz?
— Dowiedziałem się podczas waszej narady wojennej. Mieli schwytać mnie i Winnetou.
— Ale czy wiesz, że istotnie wyruszyli?
— Tak. Widziałem ich nad studnią Góry Wężowej. Leżałem tam nad wodą i podsłuchiwałem.
Strona:Karol May - Śmierć Judasza.djvu/91
Ta strona została uwierzytelniona.
87