Strona:Karol May - Benito Juarez.djvu/136

Ta strona została uwierzytelniona.

się milord od tych panów, skoro spotkacie się nad Rio Sabinas.
— Tak, bodajbyśmy mogli już wyruszyć! — rzekł lord. — Ale jesteście zbyt zmęczeni?
Pah, dobry myśliwy nie zna zmęczenia. Skoro pan chce jechać, jestem do pańskich usług. Czy pańscy ludzie na stanowiskach?
— Wszyscy. Nawet kotły są nagrzane, jak pan chyba zauważył.
— Przymocuje się łodzie transportowe do obu parowców. Moje miejsce jako przewodnika jest na pierwszym parowcu. A pańskie?
— Tamże.
— Wieczorami nie będziemy zarzucać kotwicy koło brzegu, jak się to zazwyczaj czyni, lecz pośrodku rzeki. Czy pańscy ludzie są dobrze uzbrojeni?
— Tak, wszyscy. Zresztą, mam amunicję na łodziach. Niema powodu do obaw, mister Sępi Dziobie.
— Tak też sądzę, ale nie będziemy się guzdrać. Niech pan poczyni przygotowania do wyjazdu; pozostałą robotę ja biorę na siebie.
Myśliwy zaczął obchodzić łodzie. Śród zwerbowanej załogi niejednego spotkał znajomego. Zarówno ci, jak i pozostali robili wrażenie ludzi pewnych. Trapper kazał sternikowi drugiego parowca trzymać się tuż za pierwszym, poczem wrócił do lorda.
Wyrzucono liny i umocowano łodzie. Gwizdnięcie dało znak do podniesienia kotwicy. Oba holowniki ruszyły z miejsca.
Było wprawdzie ciemno, lecz gwiazdy, jasno jarzące, i blask wody oświetlały wyraźnie drogę.

130