— No, tak źle nie jest! — odparł cesarz.
— Owszem. Meksykanin musi być republikaninem, musi bronić kraju i domostwa przed obcym najeźdźcą. Czy dlatego jest bandytą, którego należy rozstrzelać w przeciągu dwudziestu czterech godzin?
— Każdy Meksykanin powinien poddać się nowym warunkom.
— Czy wynika z tego jednak, że należy traktować przeciwnika jak bandytę?
— Oczywiście, że tak, jeżeli inni poniechali oporu.
— Dobrze, przypuśćmy, że i to jest słuszne. Któż jednak może przewidzieć, że pokonany nie podniesie się z upadku i nie zostanie zwycięzcą?
— Możliwość taka oczywiście istnieje.
— A więc w takim razie będzie poprzedniego zwycięzcę uważał za bandytę.
— Obawa o to nie istnieje w Meksyku.
— Dałby Bóg, aby się Najjaśniejszy Pan nie mylił. Mam jednak wrażenie, że właśnie w Meksyku obawa ta istnieje. Lud meksykański jest wulkanem, a Juarez...
— Nieszkodliwy.
— Chociaż zaszył się w najodleglejszy zakątek kraju, Juarez posiada jeszcze przemożny wpływ.
— Ułaskawię go.
— Będzie szydził z ułaskawienia. Oświadczy, że to on, jako prezydent kraju, ma prawo ułaskawić niejakiego Maksymiljana Habsburga.
— Wezwę go do siebie.
Strona:Karol May - Benito Juarez.djvu/18
Ta strona została uwierzytelniona.
12