da poleciła mi wręczyć panu odnośne rozkazy. Usuną wątpliwości pańskie. Oto są!
Po tych słowach pułkownik wyciągnął z kieszeni munduru wielką, kilkakrotnie opieczętowaną kopertę i wręczył ją komendantowi.
— Sprawa jest dla mnie niezmiernie ważna, niech pan więc wybaczy, iż odczytam pismo w jego obecności, — rzekł komendant.
— Ależ proszę bardzo, kolego.
Komendant rozerwał kopertę i czytał z powagą i przejęciem. Skończywszy, rzekł:
— Teraz już niema mowy o żadnych wątpliwościach. Doznaję uczucia ulgi.
— Cóż więc pan uczyni?
— Spełnię obowiązek — odparł krótko zapytany. — Każę rozstrzelać zakładników.
— Kiedy?
— Czy mogę liczyć na pana z pewnością?
— Ależ tak. Zostanę tutaj, dopóki będę potrzebny.
— Więc radzi pan egzekucji dokonać jak najśpieszniej?
— Tak jest. Zapewne słyszał pan już o mnie; nie zlitowałem się dotychczas nad żadnym Meksykaninem. Nie czuję do Meksykan nienawiści, lecz pogardzam nimi. Nie są warci własnego państwa. — Okaże mi pan wielką przysługę, jeżeli będę mógł być świadkiem egzekucji tych ludzi.
— Ależ oczywiście.
— Kiedyż to nastąpi? Chyba już jutro?
Strona:Karol May - Benito Juarez.djvu/27
Ta strona została uwierzytelniona.
21