Strona:Karol May - Benito Juarez.djvu/32

Ta strona została uwierzytelniona.

— Do licha! Zapewnialiście przed chwilą, że mogę dostać wszystko, czego tylko dusza zapragnie. Tymczasem nic nie macie.
— To wasza własna wina, sennor. Dlaczego dusza wasza pragnie rzeczy, których dać nie mogę?
André roześmiał się i rzekł:
— Powiedzcie mi, czego mogę dostać.
— Mam właściwie wszystko, tylko pewne rzeczy wyszły. Mogę służyć szklanką pulque.
— Dobrze. Lepszy rydz, niż... i tak dalej.
Gospodarz napełnił szklankę z wielkiego dzbana.
Ledwie André przyłożył szklanę do ust, wykrzywił twarz straszliwie, jakgdyby połknął ogień, i zawołał:
— Djabelski trunek!
— Chcecie może powiedzieć, że wam nie smakuje? — zapytał gospodarz.
André był ostrożny, więc rzekł:
— Doskonały napój, ale dla Meksykan.
— A dla was?
— Nie jestem przyzwyczajony do trunków tego rodzaju.
— Nie jesteście Meksykaninem?
— Nie. Nie poznaliście tego po wymowie?
— Owszem, można się jednak mylić. Czy wolno was zapytać, kim jesteście?
— Jestem strzelcem.
— Domyślałem się tego. Ale jakim? Polujecie na bawoły, na węże?
— Zapomniałem na chwilę, że w tym pięknym kraju myślistwo traktują po meksykańsku. U nas strzelec strzela do wszystkiego, co mu się nawinie pod rękę.

26