— Przywołam dozorcę; zaprowadzi was do swego brata.
Omówiwszy szczegóły, Sternau opuścił dom w towarzystwie dozorcy.
Minęli kilka ulic. Dzięki ciemnościom, które tu panowały, nikt ich nie zauważył.
Zatrzymali się wreszcie przed jakąś bramą.
— Jesteśmy u tylnego wejścia do ratusza, sennor, — rzekł dozorca.
— To zapewne brama, przy której będziecie na mnie czekać? — zapytał Sternau.
— Tak. Zatrzymajcie się tutaj przez chwilę. Pomówię z bratem.
Znikł za rogiem ulicy; Sternau pozostał pod bramą. Dozorca wrócił po jakimś kwadransie.
— Mówiliście z nim? — zapytał Sternau.
— Tak. Zgodził się, proponuje tylko inną drogę. Słyszycie kroki? To on nadchodzi.
Za drzwiami rozległ się szmer, jakby ktoś schodził ze schodów. W zamku zgrzytnął cicho klucz; drzwi się otworzyły.
— Wejdźcie — rzekł ktoś szeptem.
Sternau wszedł, za nim dozorca. Drzwi zamknęły się znowu; klucznik wyciągnął z kieszeni ślepą latarkę, oświetlił Sternaua i rzekł:
— Brat przyniósł wiadomość, w którą trudno mi uwierzyć. Czy to prawda, sennor, że Benito Juarez jest wpobliżu?
— Tak. Przybędzie do Chihuahua.
— Niech was Bóg błogosławi za tę nowinę! Brat
Strona:Karol May - Benito Juarez.djvu/65
Ta strona została uwierzytelniona.
59