tego. Rapirów waszych się nie boję; ale wy powinniście mieć respekt przed mojemi kulami.
Wyciągnął dwa rewolwery i skierował lufy na Francuzów. Potężna postać, błyszczący wzrok i rozkazujący ton głosu, działały tak silnie, że nikt oprzeć się nie mógł trwodze.
Komendant cofnął się przerażony.
— Człowieku, chcecie naprawdę strzelać?
— Tak; daję słowo, że wpakuję kulę w łeb każdemu, kto zechce mnie dotknąć lub zawołać o pomoc. Nie macie nic, prócz rapirów, jestem więc od was silniejszy.
Oficerowie zorjentowali się, że mówi słusznie.
— To niesłychane — rzekł komendant, opuszczając wyciągnięty przed chwilą rapir. — Ale mimo wszystko jest pan zgubiony!
— Jeszcze nie. Jestem natomiast zdania, że to was czeka zguba, o ile nie usłuchacie mnie i nie usiądziecie spokojnie na swych miejscach.
Mówił tak groźnie i tak stanowczo, że oficerowie zupełnie mechanicznie usiedli. Jeszcze ciągle trzymał w ręku rewolwer.
— Mówiliście o rozkazie, w myśl którego każdy zwolennik Juareza ma być traktowany jako bandyta, — rozpoczął Sternau. — Wykonacie go?
— Bezwątpienia.
— Juarez przestrzega was przed tem. Oświadcza, że w takim razie będzie uważał każdego schwytanego Francuza za bandytę. Ponadto polecił mi wezwać was do natychmiastowego opuszczenia Chihuahua.
Strona:Karol May - Benito Juarez.djvu/76
Ta strona została uwierzytelniona.
70