— Ach, ci Apacze jeżdżą wspaniale, Juarez jest również świetnym jeźdźcem.
— Co takiego? Czy przybył już razem z nimi?
— Tak; omal nie zajeździli koni na śmierć.
— Któż przybył?
— Juarez, obydwaj wodzowie Apaczów, wszyscy ich towarzysze i około stu najlepszych jeźdźców z pośród wojowników. Pośledniejsi jeźdźcy są jeszcze w drodze.
— Stu jeźdźców? To wystarczy, śpieszmy!
Odwiązali konie i opuścili lasek. Po niedługim czasie dotarli do Apaczów. Poznali ich w ciemności po głosach. Juarez podszedł do Sternaua i rzekł:
— Ach, sennor! Była to najstraszliwsza jazda w mem życiu. Miałem takie wrażenie, jakdyby mnie łamano kołem.
— Musi więc pan odpocząć.
— O nie, sennor! Chcę sam prowadzić akcję. Powinienem pokazać Meksykanom, że gotów jestem dla wolności naszej ojczyzny ponieść każdą ofiarę. Sennor André mówił mi już, że był pan u komendanta.
— Tak jest. Rozmawiałem z nim w obecności wszystkich oficerów. Potwierdził, że dekret, skierowany przeciwko republikanom, umocniono rozkazem specjalnym. Zwolennicy nasi będą traktowani jak bandyci. Francuzi nie uważają pana za osobistość, z którą można pertraktować. Chcieli mnie schwytać i dziś jeszcze w nocy rozstrzelać.
— Czy oświadczył sennor, że odpowiem im wet za wet?
— Wyśmieli mnie.
Strona:Karol May - Benito Juarez.djvu/81
Ta strona została uwierzytelniona.
75