miasta. Mamy przecież odpowiednich przywódców. Wystarczy wymienić tylko małego strzelca, Mariana, Bawole Czoło i obydwu wodzów Apaczów. Z pozostałymi pięćdziesięcioma wejdziemy do ratusza i weźmiemy oficerów do niewoli. Zaskoczymy ich i nie będą mogli stawiać oporu. Pod grozą śmierci oddadzą wszystkie wojska w nasze ręce.
— Projekt jest dobry — rzekł Juarez. — W ten sposób zapobiegniemy przelewowi krwi.
Sternau ciągnął dalej:
— Do rana będziemy trzymać ratusz, o świcie zorjentujemy się, co czynić dalej. Do tego czasu przybędzie reszta naszych ludzi.
— Wśród czternastu tysięcy mieszkańców miasta — wtrąciła sennorita — są setki oddanych patrjotów. Na wieść, że prezydent wrócił, bez wahania chwycą za broń. Znam wszystkich. Mimo, iż jest noc, roześlę natychmiast wezwania do najwybitniejszych wśród nich.
— Podoba mi się ten plan — rzekł Juarez. — Ale nie chciałbym, aby wykonywała go pani osobiście. Proszę mi wskazać człowieka, któremu możnaby powierzyć tę misję.
— Mieszka tu skromny człowiek, który gotów jest oddać życie za rzeczpospolitą. Zna wszystkich patrjotów w mieście.
— Któż to taki?
— Gospodarz venty, mieszczącej się w domu naprzeciw.
— Nie śpi jeszcze?
— Przypuszczam, że nie; a zresztą nietrudno go obudzić.
Strona:Karol May - Benito Juarez.djvu/85
Ta strona została uwierzytelniona.
79