— Nie. Zresztą byłem na nią przygotowany. Już dziś wieczorem doniesiono mi, że Juarez opuścił El Paso del Norte, aby znów zawładnąć prowincją Chihuahua, chociaż ten Indjanin, który sobie wyobraża, że jest prezydentem Meksyku, nie może być dla nas niebezpieczny.
— Myli się pan, panie pułkowniku! Oświadczono mi, że pobił wasze wojska.
— Słyszałem już o tem — odparł.
— Przyjmujecie tę wiadomość z uśmiechem?
— Tak jest, bo to blaga, wyssana z palca, aby nas przestraszyć.
Komendant nie wierzył wprawdzie, że to kłamstwo, nie chciał tego jednak okazywać sennoricie.
Ciągnęła dalej:
— Jestem przekonana, że to prawda. Wiadomość tę przyniósł mi człowiek wiarogodny. Wiadomo wam przecież, że wszędzie mam swoich ludzi. Wśród nich znajduje się także pewien meksykański poszukiwacz złota. W ostatnich czasach był w Guadelupie świadkiem rozgrywających się tam walk.
— Ach, gdzież jest teraz?
— W mojem mieszkaniu. Przybył dziś wieczorem.
— Można z nim pomówić?
— Tak. Przyślę go tutaj jutro, o ile będzie jeszcze czas.
— Dziwnie brzmią pani słowa.
— Bo grozi niebezpieczeństwo. Człowiek ten jechał z Guadelupy bez przerwy; twierdzi, że Juarez następuje mu na pięty.
Strona:Karol May - Benito Juarez.djvu/90
Ta strona została uwierzytelniona.
84