Mariano nie spał przez całą noc. Słowa żebraka otwierały nową fazę jego życia, zmieniały bieg myśli. Dotychczas uważał kapitana za swego dobroczyńcę. Od tej chwili widział w nim sprawcę nieszczęścia, złoczyńcę, który go porwał od bogatych i kochających rodziców i wcielił do szajki zbójów. Nienawidził teraz kapitana z całej duszy, żebraka uważał tylko za narzędzie w jego rękach. Musiał spełnić rozkaz i odpokutował już za to, a zresztą stał przecież nad krawędzią grobu. Mariano postanowił nie zdradzić się przed kapitanem. —
Oprócz Mariana ktoś inny jeszcze nie spał tej nocy; był to capitano.
Siedząc w swej celi, której ściany zawieszone były kosztowną bronią wszelakiego rodzaju, trzymał głowę w dłoniach i mówił sam do siebie:
— Ten Gasparino Cortejo to zatracony łajdak, gorszy od najgorszego zbója! Choć nie mam prawa do pytań, chętniebym się dowiedział, co mu przyniesie śmierć tego doktora?
Zagłębił się w rozmyślaniach. Ogarniać go począł niepokój, wstał, zaczął chodzić po celi. Znowu mówił do siebie:
— Za tę historię z Marianem można będzie wydusić od niego jeszcze sporo pieniędzy. Miałem chłopaka wprawdzie zabić, ale byłbym ostatnim osłem, gdybym to uczynił. Wolę mieć w postaci tego chłopca bat na Gasparina. A zresztą, tak pokochałem Mariana, że ciężko byłoby mi teraz zgładzić go ze świata.
Kilkakrotnie jeszcze przemierzywszy celę, kapitan zbliżył się do ściany, nacisnął ja w pewnem miejscu.
Strona:Karol May - Bryganci z Maladetta.djvu/101
Ta strona została uwierzytelniona.
97