— A jeżeli załoga statku usłyszy?
— Żadne oko nie zobaczy go, żadne ucho nie usłyszy.
— Czy dowiem się później, gdzie go pan umieścił?
— Może. Tego dziś jeszcze nie wiem.
— Dobrze. Przypuśćmy jednak, że człowiek ten jutro umrze.
— Kiedyżby go pochowano?
— Po dwóch dniach. Ponieważ jednak bratanek jest nieobecny...
— Zostanie pochowany bez bratanka.
— Nie. To niedobrze.
— Do djabła! W takim razie lekarz gotów go zabalsamować.
— Na to nie pozwolę. Oświadczę, że w rodzinie nikogo nie balsamowano, albo, że zmarły był zawsze przeciwnikiem balsamowania.
— Doskonale. Ale w jaki sposób przeniesiemy go do portu?
— Hm. Chyba nie w trumnie?
— Nie. Rzucałaby się w oczy.
— A w skrzyni?
— Udusi się.
— W takim razie najlepiej będzie w koszu.
— Dobrze. Ale jak przewieziemy go na przystań?
— Na mułach.
— A jak załadujemy „bagaż“ na statek?
— To już pańska sprawa, kapitanie.
— Niebardzo mi się to uśmiecha. Ale trudno, niema rady. Niech pan tylko uważa, aby kosz nie zginął po drodze!
Strona:Karol May - Bryganci z Maladetta.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.
10