Strona:Karol May - Bryganci z Maladetta.djvu/146

Ta strona została uwierzytelniona.

— Hrabianko, proszę o jedną łaskę. Niech hrabianka powie mojej Elwirze, że nie zostałem zabity, że zwyciężyliśmy!
— Dobrze, powiem jej to.
Mariano omal nie wypuścił z rąk cugli. Elwira, Alimpo, to przecież imiona tak dobrze mu znane.
— Władze zawiadomię natychmiast — oświadczył rządca. — W podobnych okolicznościach należy zawsze zawiadamiać władze, tak mówi Elwira.
Po tych słowach Mariano poczuł, że mu łuski spadły z oczu. Tak, ten Alimpo nosił go przecież na rękach, kołysał na kolanach. Nie miał czasu, by pomyśleć nad tem wszystkiem, hrabianka poprosiła bowiem, aby popędzono konie.
Gdy powóz odjechał, rzekł Alimpo do huzara:
— Jesteście ordynansem tego oficera? Czy mogę wiedzieć, jak się wasz pan nazywa?
— Porucznik Alfred de Lautreville.
— Jesteście Francuzami?
— Tak. Pułk nasz stoi w Paryżu.
— Porucznik mówi jednak po katalońsku, jakby się tu urodził. Czy długo bawicie w Hiszpanji?
— Tego nie mogę powiedzieć — odparł dumnie służący. — Jesteśmy bowiem w misji dyplomatycznej.
— Aha! Więc pan porucznik jest dyplomatą? Taki młody, a już dyplomata! A przytem oficer nielada. Popatrzcie tylko, jak zażył tego zbója.
Po tych słowach Alimpo zwrócił się do woźnicy:
— Czy przypatrzyłeś się dobrze porucznikowi de Lautreville?
— Tak.

142