Strona:Karol May - Bryganci z Maladetta.djvu/147

Ta strona została uwierzytelniona.

— I nic szczególnego nie zauważyłeś?
— Nie.
— To dziwne. Jak długo służysz u naszego hrabiego?
— Przeszło trzydzieści lat.
— Więc go znałeś za jego młodych lat? Porównaj hrabiego w młodości z tym porucznikiem. Czy nic nie widzisz?
— Nie — odparł woźnica.
— W takim razie jesteś skończonym osłem! Zrozumiano?
— Tak jest — rzekł woźnica zadowolony, jakgdyby mu kto komplementy prawił. —
Powóz hrabiowski zdążał do Rodrigandy.
Roseta zastanawiała się, w jaki sposób rozbójnicy uplanowali zamach. Amy patrzyła na porucznika, który powoził z niezwykłą wprawą i wdziękiem. Nareszcie dojechali do zamku. Przed bramą stała długa, chuda postać.
— Co to za człowiek? — spytała Amy.
— To nasz pełnomocnik, sennor Gasparino Cortejo, — odparła Roseta.
Mariano znał to imię; nosił je bowiem człowiek, który kazał go wykraść. Nad bramą zamku Mariano zobaczył wielki herb, wykuty z kamienia, na którym widniała korona hrabiowska z inicjałami R. S.
Miał wrażenie, że przybył na miejsce, gdzie narodziły się jego sny młodzieńcze i że tutaj właśnie, w tym zamku, znajdą wcielenie.
Notarjusz przyglądał się nieznajomemu młodzieńcowi z ponurem zdziwieniem.
— Któż to jest? — mruknął do siebie. — Co za podo-

143