bieństwo! To przecież wykapany hrabia Manuel z przed lat trzydziestu! Czy to przypadek, czy też zgoła co innego?
Poczuł na sobie badawczy wzrok oficera. Trwało to mgnienie oka, ale we wzroku tym było coś w rodzaju pytania, które kryje za sobą niebezpieczeństwo.
Panie udały się na górę. Na schodach zastąpił im notarjusz drogę i, ukłoniwszy się głęboko, rzekł z uśmiechem do hrabianki:
— Witam condesę, witam. Czy zechce mnie pani przedstawić swym gościom?
— Ależ oczywiście.
Kiedy zabrzmiało nazwisko notarjusza, oficer znowu skierował badawcze spojrzenie w jego stronę.
Cortejo natomiast, usłyszawszy nazwisko Alfreda de Lautreville, odzyskał spokój. Oifcer był Francuzem, więc w podobieństwie jego do hrabi Manuela notarjusz upatrywał jedynie przypadek.
Na spotkanie gości wyszli hrabia Alfonso, doktór Sternau i Klaryssa. Na widok obcych koni, zaprzęgniętych do powozu, Alfonso zapytał o przyczynę tej zamiany.
— Pan de Lautreville pożyczył nam uprzejmie swoich koni, gdyż nasze zostały zabite, — rzekła Roseta.
— Zabite? — zapytał notarjusz zdumiony. — Przez kogóż to?
— Przez tego samego człowieka, który uciekł z zamku nocy ubiegłej.
Opowiedziała przygodę. Wszyscy dziękowali młodemu oficerowi, że pośpieszył paniom z pomocą; za przykładem innych i notarjusz podał mu rękę. Był za-
Strona:Karol May - Bryganci z Maladetta.djvu/148
Ta strona została uwierzytelniona.
144