obydwu mężczyzn. Namacalnie przekonywał się, jak bardzo są do siebie podobni i postanowił mieć się na baczności. —
Gdy po jakimś czasie porucznik opuścił pokój, służący zaprowadził go do przeznaczonych dlań apartamentów, które składały się z przedpokoju, gabinetu i sypialni. Gdy wszedł do sypialni, by się umyć, ujrzał tam małżonkę rządcy, sprawdzającą, czy wszystko przygotowano w należytym ładzie. Usłyszawszy jego kroki, odwróciła się ku drzwiom. Wiedząc, że gość jest oficerem francuskim, przygotowała się do uprzejmego ukłonu, gdy oto nagle spostrzegłszy twarz — przyrosła do ziemi. Patrząc na niego szeroko otwartemi oczami, wykrzyknęła:
— Na miłość Boską, to przecież hrabia Manuel!
Usłyszawszy te słowa, Mariano cofnął się mimowoli. Znał tę kobietę, znał ją bezwątpienia. Nieraz kołysała go na swych kolanach, nieraz patrzył w jej dobrą, lśniącą od tłuszczu twarz.
— Nazywasz się pani Elwira, nieprawdaż?
— Tak — odpowiedziała, oddychając ciężko. — Skądże mnie pan zna?
— Mąż pani mówił mi o niej. Ale dlaczego nazwała mnie pani przed chwilą hrabią Manuelem?
— To niesłychane! Wygląda sennor zupełnie, jak hrabia Manuel, kiedy miał lat dwadzieścia.
— Doprawdy? Dziwny przypadek.
— Co za podobieństwo! Gdyby to widział mój Alimpo!
— Już mnie widział.
— Prawda, przecież mówiono mi o tem.
Strona:Karol May - Bryganci z Maladetta.djvu/150
Ta strona została uwierzytelniona.
146