— Tego nie wiem, ale to nie jest wykluczone.
— Trzeba w każdym razie zręcznie wybadać porucznika. Jest młody, niedoświadczony, wygada się łatwo. Będziesz musiał wkraść się w jego zaufanie. Czy capitano wie, czyje dziecko ukrywa u siebie?
— Nie.
— W takim razie ten oficer może być istotnie hrabią Rodriganda. A nuż rozbójnicy mieli swoje powody, by go posłać na zamek jako porucznika?
— Nie, to wykluczam. Przecież odrazu poznać, że ten porucznik nie wychował się wśród rozbójników. Ta ogłada, ten wdzięk i wytworność ruchów. Poza tem wydaje się mieć staranne wykształcenie. Nie, to nie rozbójnik!
— Może masz rację. Gdyby to był chłopak, którego zostawiliśmy u kapitana, nie zabijałby przecież swoich kamaratów-rozbójników.
— Ta okoliczność uspakaja mnie zupełnie. Mimo to było słabością z naszej strony, że chłopak nie został zabity. Bądź co bądź umarły nie może przemówić.
— Ale najgorsze to, żeś lekkomyślnie podpisał kartkę, którą ci podsunął capitano. Nie wierzyłabym, aby prawnik mógł popełnić tego rodzaju głupstwo.
— Miałem nóż na gardle, droga Klarysso.
— Nie rozumiem tego. Przecież rozbójnik nie pójdzie na skargę do sędziego.
— Nie; ale rozbójnik mógł pójść do hrabiego i przynieść mu jego dziecko. Nie boję się tego rewersu, który podpisałem. Herszt zechce wymusić na jego podstawie pieniądze, ale nic ponadto.
Strona:Karol May - Bryganci z Maladetta.djvu/157
Ta strona została uwierzytelniona.
153