Złamał pieczęcie, wyciągnął z koperty papier i czytał. W miarę, jak zagłębiał się w testament, bladość coraz wyraźniejsza okrywała mu twarz.
— Co się stało? — spytała Józefa.
— Czytaj!
W miarę czytania bladła również Józefa. Skończywszy, rzuciła papier na podłogę ze słowami:
— A więc tak, jak przypuszczałam: wydziedziczony!
— Nie dostalibyśmy ani grosza!
— Tej Marji zapisał niebywałe bogactwa.
— A my poszlibyśmy pod sąd, który miał zbadać, czy Alfonso jest istotnie hrabią Rodriganda.
— Szczęście, że mamy ten papierek!
— Spal go!
— Nikt nie zauważył, jak wyciągnąłeś go z biurka? Marja?
— Nie; z pewnością nie!
— W takim razie można spalić papier. Brak teraz tylko Alfonsa!
— Ja go zastępuję. Władze będą musiały zwracać się ze wszystkiem do mnie, jako do sekretarza.
— A co będzie z plamami pośmiertnemi?
— Znajdzie się na to odpowiednia chwila.
— Kto się tem zajmie: ja, czy ty?
— Ja. Znam się na tem lepiej.
— Czy zwłoki hrabiego pozostaną w pokoju?
— Nie. Zamkniemy pokój, aż do chwili otwarcia testamentu.
— Kiedyż to nastąpi?
Strona:Karol May - Bryganci z Maladetta.djvu/21
Ta strona została uwierzytelniona.
17