Strona:Karol May - Bryganci z Maladetta.djvu/28

Ta strona została uwierzytelniona.

ostro, że lekkomyślny i tchórzliwy Alfonso usłuchał natychmiast i wyszedł, nie powiedziawszy ani słowa.
Cortejo zwrócił się teraz do córki:
— Popełniliśmy wielkie głupstwo, paląc testament. Tam w kominku leży jeszcze popiół!
Odpowiedziała ponuro:
— Tak. Ale dlaczego uważasz, że popełniliśmy głupstwo?
— Mielibyśmy Alfonsa w ręku, gdyby testament jeszcze istniał.
— A bez testamentu? Czy wszystko stracone?
Józefa udała się do swego pokoju. Tu otworzyła skrytkę w szafie i wyciągnęła jakiś papier. Był to wczorajszy testament.
— Roztropnie postąpiłam — rzekła do siebie — rzucając do pieca kawałek gazety zamiast testamentu. Mam go teraz w ręku i potrafię zużytkować. —
Przebrawszy się, Alfonso zadzwonił na służącego i kazał mu zawołać sekretarza.
Cortejo zjawił się natychmiast i, usiadłszy obok Alfonsa, nawiązał rozmowę:
— Jak ci się powodziło? Wygląd twój zdradza, że miałeś dużo przygód.
— Źle mi się wiodło. Opowiem ci później o wszystkiem. Ale naprzód musisz mi, stryju, powiedzieć, co tutaj zaszło. To przecież najważniejsze.
— Otrzymałeś mój list?
— Tak.
— I spotkałeś obydwu gońców?
— Jakich gońców?
— Więc ich nie spotkałeś?

24